Biblioteka Pana Piotra: Buntownik z powodem
Kim jest autor, wszyscy wiemy: to jedna z najbardziej wyrazistych postaci polskiego życia polityczno-intelektualnego ostatniego czterdziestolecia. Stawia trudne pytania albo wyciąga na wierzch trudne problemy. „Cienie moich czasów” Bronisława Wildsteina to opowieść snuta nerwowo, chaotycznie, z rwącymi się wątkami, ale niezwykle ciekawa: jako kawał uchwyconej na gorąco współczesnej historii na tle osobistej, pasjonującej biografii.
Gdy trochę nieopatrznie zwierzyłem się przyjacielowi (w rozmowie telefonicznej), że czytam właśnie „Cienie moich czasów” Bronisława Wildsteina, wzburzony wykrzyknął: „Ja tego nie wezmę do ręki!” I tak oto znaleźliśmy się natychmiast w burzliwym centrum polskich sporów, czy raczej: karczemnej awantury. Gdy nieśmiało napomknąłem, iż rzecz jest niezmiernie ciekawa, tylko powtórzył swoje. No więc zadaję sobie pytanie: czy w tej sytuacji ma w ogóle sens pisanie jakiejkolwiek recenzji? Nikogo nie przekonam, nikogo nie zniechęcę (bo nie mam zresztą takiego zamiaru). Mówiąc zatem w wielkim uproszczeniu: wyznawcy IV RP będą z pewnością zachwyceni, a jej bezlitośni krytycy jeszcze mocniej utwierdzą się we własnych przekonaniach. W sumie – szkoda.
Kim jest autor, wszyscy mniej więcej wiemy: to jedna z ważniejszych i najbardziej zarazem wyrazistych postaci polskiego życia polityczno-medialno-intelektualnego ostatniego – już prawie – czterdziestolecia. „Okazuje się – cytuje znajomego, z którym, jak z mnóstwem innych, rozeszły się jego polityczno-towarzyskie drogi – że to, co mówią o tobie, jest prawdą. Trudny jesteś”. Zgadza się. Wildstein stawia trudne pytania albo wyciąga na wierzch trudne, wstydliwe problemy (np. dekomunizacji czy lustracji – słynna „lista Wildsteina”). I bywa – wypada dodać – trudny do zniesienia, gdy na lewo i prawo (z reguły jednak na lewo) rozdaje brutalne ciosy. „Kreatura”; „Nadęty i medialnie rozchwytywany kretyn z profesorskim tytułem” – takich i podobnych używa (choć nie nadużywa) epitetów. Wbrew wszelkim wątpliwościom wydaje mi się, że jemu akurat wolno. Miał bowiem Wildstein dwóch przyjaciół od serca (tudzież od wypitki i bitki z komuną). Jednego (Staszka Pyjasa) skrytobójczo zabiła PRL-owska bezpieka, drugi natomiast (Lesław Maleszka) okazał się jej przerażająco, perwersyjnie wręcz gorliwym kapusiem. Zaś III RP, za którą autor nadstawiał głowę, a nawet ryzykował życiem, ani nie potrafiła (nie chciała?) wskazać oczywistych morderców pierwszego i ich sprawiedliwie osądzić, ani Maleszki jednoznacznie wykląć i potępić. W tej sytuacji nie może dziwić, że Wildstein nie pała do III RP zbytnią miłością, a konkretnie: do jej politycznego projektu opartego na postkomunistyczno-postsolidarnościowym sojuszu. To dla niego perfidny deal, oszustwo, zdrada…
Stąd bierze się ciemna tonacja „Cieni moich czasów”, czarny kolor, jakim autor maluje większość portretów, głównie tzw. ojców założycieli pookrągłostołowej Polski, których ma za cynicznych hipokrytów i konformistów. Z Adamem Michnikiem – a jakże – na czele. „Był kiedyś wielki – pisze. – Ale to było dawno. (…) Zostanie po nim rechot Urbana”. Cóż, trzeba ten mało elegancki sąd przyjąć do wiadomości, ale ocenę wystawić już samemu. Mnie, który dobrze pamiętam lata 70. i 80. ubiegłego wieku, sprawił on niekłamaną przykrość.
Jacka Kuronia dla odmiany potraktował narrator o wiele łagodniej, w sposób dużo bardziej zniuansowany i chyba sprawiedliwy. Sporo ich łączyło i nie rozstali się na szczęście skonfliktowani (być może dzięki przedwczesnej śmierci Kuronia). „Nie potrafię o nim myśleć źle. (…) był przyjacielem osobiście zaangażowanym w sprawy każdego z nas” (chodzi oczywiście o młodziutkich działaczy krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności).
Czy „Cienie moich czasów” są książką dobrą? Chyba nie do końca, bo to opowieść snuta nerwowo, chaotycznie, z rwącymi się nieustannie wątkami i nieco nużącymi eseistycznymi tyradami. Ale jest, jak się rzekło, niezwykle ciekawa: jako kawał uchwyconej na gorąco współczesnej historii na tle osobistej, pasjonującej biografii. Napisał ją zaś człowiek rozgoryczony, który przez swą bezkompromisowość stracił zdrowie, eksponowane stanowiska, większość przyjaciół i złudzeń. Nie zrobił też efektownej literackiej kariery, na czym – co łatwo dostrzec – szczególnie mu zależało. Niemniej w finale pojawia się nuta nadziei: oto prezydentem został Andrzej Duda, a za chwilę nastąpi wyborczy tryumf PiS-u…
Dla Bronisława Wildsteina mijający czas nabierze teraz blasku.
Piotr Piaszczyński
Bronisław Wildstein: „Cienie moich czasów”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2015. ISBN 978-83-7785-701-4
Biblioteka Pana Piotra
Stand: 29.01.2016, 23.12 Uhr
Seite teilen
Über Social Media