Biblioteka Pana Piotra Gorączka romantycznej nocy

Paweł Goźliński w swej niezwykłej książce "Dziady" postanowił zakwestionować stereotyp o wyczerpaniu się romantycznego paradygmatu. Dostaliśmy do rąk kapitalną powieść, która bawi, przestrasza i jednocześnie zmusza do myślenia.

„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie…” Wszyscy, lepiej lub gorzej, pamiętamy, zwykle ze szkoły, tę posępnie sugestywną frazę. A więc oczywiście „Dziady” Mickiewicza… Kiedyś, całkiem nawet niedawno, była to tzw. księga zbójecka, która – np. w pamiętnym marcu 1968 roku – wywołała niemal rewolucję. Ale dzisiaj, gdy ojczyzna wolna, nie ma w Polsce cenzury ani Armii Czerwonej i ciepła woda nieprzerwanie płynie z kranów? Chyba pozostała tylko szeleszczącą pożółkłym papierem historią, literatury w szczególności. Jeżeli już wystawianą na scenie, to prędzej w celach „dekonstrukcyjno”-jubileuszowych niż politycznych. Niemniej Paweł Goźliński w swej niezwykłej książce postanowił zakwestionować ten stereotyp: o rzekomym wyczerpaniu się romantycznego paradygmatu.

Gdyby swe zadanie potraktował zupełnie serio, wyszłaby pewnie totalna klapa. Na szczęście, choć błyskotliwie, przenikliwie i z podziwu godną znajomością rzeczy, uczynił to zarazem z przymrużeniem oka i sporą szczyptą groteskowego humoru. Co wydaje się logiczne i jak najbardziej na miejscu w kontekście przyjętej poetyki absurdu. A mnie trochę – nie wiem, czy słusznie – przypomina to zabawy filmowymi konwencjami w przewrotnym wykonaniu Quentina Tarantino. No i formę autor wybrał – by tak rzec – łatwiej przyswajalną, z niższej, popkulturowej półki, czyli kryminał. Bo przecież równie dobrze można by sobie wyobrazić grube tomiszcze erudycyjnych esejów o zbliżonej tematyce…

Kiedy jeszcze w księgarni, zastanawiając się nad zakupem (a wydatek to wcale niemały), kartkujemy książkę, dowiadujemy się z okładki, że z „literacką jazdą bez hamulców” będziemy mieć do czynienia, zaś od Olgi Tokarczuk, iż „To najbardziej zakręcony kryminał, jaki czytałam”. Kupiłem, pogrążyłem się w lekturze i, z jednej strony, wsiąkłem po uszy w niesamowitą akcję, lecz z drugiej: poczułem się mocno skołowany tą – by posłużyć się ponownie „mobilną” metaforą – jazdą bez trzymanki. Mijać mi to zaczęło gdzieś w okolicach str. 50. Zrozumiałem bowiem wreszcie, że ta pechowa, sterana życiem czterdziestoletnia rozwódka, wychowująca dwójkę dzieci (niepełnosprawnego syna i zbuntowaną córkę), która nieustannie wplątuje się w paskudne kłopoty, to niezłomna komisarz Sybilla Podhorecka, główna bohaterka powieści. Nieskazitelnie uczciwa, przeto zatrudniona w Wydziale Kontroli Komendy Stołecznej (takiej policji w policji). Jednak wcześniej – wyobraźcie sobie – gadał do mnie jegomość z przestrzeloną na wylot głową. Jednym słowem: gadał upiór! I co to było? Wewnętrzny monolog dogorywającego pisarza Jana Żebrowskiego czy też strzępy jego myśli rozsianych po wirtualnym świecie? Aliści, jak się rzekło, to dopiero początek. Potem, zgodnie ze słynną regułą Hitchcocka, napięcie systematycznie rośnie.

Oto wietrzna, deszczowa, błotnista warszawska noc z 31 października na 1 listopada. Z prosektorium Uniwersytetu Medycznego w tajemniczych okolicznościach znikają zwłoki trzech nieboszczyków. Natomiast w różnych miejscach stolicy rozpoczyna się przerażające, krwawe misterium… By nie być posądzonym o kiczowaty patos, oddaję głos wydawcy: „Tej nocy ktoś chce wypuścić na ulice upiory o twarzach zwykłych Polaków, zgasić kilka literackich gwiazd – od Olgi Tokarczuk po Jarosława Marka Rymkiewicza – i rozpętać piekło”. Na przeszkodzie stanąć mają: wspomniana pani komisarz i paru jej kolegów (włącznie z byłym małżonkiem), coś wirtualnego pod nazwą „duch w wersji 2.0” oraz pewna malownicza transseksualistka o ksywce Diva Dlo. Na dobitkę w całą aferę wmieszają się niebawem, z właściwą im subtelnością, tajne służby, jako że jednym z upiorów okazała się niejaka Kasia T.,znana modowa blogerka i szafiarka, córka – ni mniej, ni więcej – tylko urzędującej pani premier RP… O dalszym ciągu zamilczę, bo i tak zdradziłem już stanowczo zbyt wiele.

„Dziady” Pawła Goźlińskiego już samą powagą kulturowych odniesień (od arcydzieła Mickiewicza po, w jeszcze głębszym stopniu, „Króla Ducha” Juliusza Słowackiego) czynią z siebie zjawisko, które trudno zignorować. Owszem, wyrafinowana intryga wygląda dość teatralnie i jest grubymi nićmi szyta, a z poglądami autora – jakby nie było redaktora „Gazety Wyborczej” – wpisanymi w przesłanie można by dyskutować. I to burzliwie, przy czym niektórzy chętnie odsądziliby go od czci i wiary. Ważniejsze jest jednak, że dostaliśmy do rąk kapitalną powieść, która bawi, przestrasza i jednocześnie zmusza do myślenia. Jak ten chociażby pyszny bon mot:

„- Interesuje mnie tylko, gdzie znajduje się pański ojciec.

– Tam gdzie powinien być każdy porządny Polak.

– A więc na cmentarzu?”

Gorąco polecam: na długie, głuche i ciemne wieczory.


Piotr Piaszczyński

Paweł Goźliński, „Dziady”, Wydawnictwa Czarne i Agora SA, Wołowiec – Warszawa 2015. ISBN 978-83-8049-170-0


Stand: 26.12.2015, 23.12 Uhr